Nie oceniaj książki po okładce. A co na to projektant okładek ? - interesujący wywiad

Nie oceniaj książki po okładce. A co na to projektant okładek ? - interesujący wywiad

Napisane przez: Lidia Chmielewska ()
Liczba odpowiedzi: 0

Staram się osiągnąć szczerość w projektowaniu – mówi Przemek Dębowski, twórca okładek książek

Jego charakterystyczne okładki książek Stanisława Lema zna cały świat. Z Przemkiem Dębowskim, projektantem książek i dyrektorem artystycznym wydawnictwa Karakter, rozmawiamy o przenoszeniu świata cyfrowego na papier, o odpowiedzialności, jaka ciąży nad grafikiem i o majowym wyzwaniu czytelniczym lubimyczytać.pl, w którym zachęcamy do oceniania książek po okładce


Wywiad

Adam Jastrzębowski: Projektujesz od 15 lat. Ile masz już okładek na swoim koncie?

Przemysław Dębowski: Szacuję, że będzie ich około 500, dokładne rachunki prowadziłem tylko do 375. Pierwszą zrobiłem jeszcze dla Wydawnictwa Znak w 2003 roku, gdzie pracowałem w redakcji i gdzie dostałem możliwość dania upustu swoim graficznym pasjom. To była dla mnie prawdziwa szkoła fachu, bo nie mam kierunkowego wykształcenia.

Skończyłeś polonistykę.

Tak, na Uniwersytecie Jagiellońskim, specjalizacja: edytorstwo. Mój plan zawodowy był taki, by pracować w wydawnictwie. Ale wieczorami lubiłem sobie podłubać na komputerze w programach graficznych. Moje pierwsze okładki – chyba z 10 w ciągu dwóch lat – są bardzo nieudane. Nie czuję do nich żadnego sentymentu. Chociaż mam w planach, że kiedyś pokażę zestaw moich najgorszych prac.

To dobrze, że nie podobają Ci się Twoje prace sprzed 15 lat. To oznacza, że rozwijasz się jako projektant.

Z tego pół tysiąca okładek tak naprawdę zadowolony jestem może z dziesięciu.


Jesteś bardzo wymagającym klientem w drukarniach?

Chyba tak, ale w Karakterze pracujemy tylko z trzema drukarniami i wiedzą, czego się po mnie spodziewać. To o tyle interesujący zawód, że robisz swoje na komputerze i na monitorze projekt wygląda idealnie, ale potem drukarnia przekłada go na papier. To właśnie moment styku idealnego świata cyfrowego z nieidealnym rzeczywistym; papier może się przesunąć na maszynie o ułamek milimetra i już okładka wyjdzie nie tak, jak trzeba. Jako projektant powinienem przewidzieć, co może pójść nie tak – żeby zminimalizować ryzyko wystąpienia jakichkolwiek niedociągnięć podczas druku.  I o ile mam dużą tolerancję dla cudzych błędów, to dla swoich – dużo mniejszą.

Jak powstają Twoje okładki? Zakładam, że każdą książkę musisz przeczytać…

To optymalny scenariusz. Warto dla własnego dobra przeczytać tekst, po prostu łatwiej wtedy o pomysły. Czasami jest to niestety niemożliwe: autor jeszcze nie skończył książki  albo jest dopiero tłumaczona z języka, którego nie znam. 

Łatwo się robi książki w serii, bo pewne rzeczy są ustalone: typografia, charakter oprawy graficznej cyklu. Tak właśnie było z serią książek Milana Kundery, którą wraz z Wojtkiem Kwietniem-Janikowskim przygotowaliśmy dla Wydawnictwa W.A.B. Narzuciliśmy sobie surowy zestaw wytycznych: tylko dwa kolory, typografia zawsze w tym samym miejscu, każda grafika musiała być abstrakcyjna i składać się wyłącznie z linii oraz kropek. Przy tak ciasnym gorsecie paradoksalnie łatwiej generować pomysły. 

Wolisz mieć sztywny zestaw reguł czy wolność artystyczną?

Dobrze mi się projektuje, gdy mam ograniczenia. A najlepiej, gdy sam je sobie narzucam. Zresztą każde wydawnictwo ma swój sposób pracy nad książką, inaczej zapadają decyzje, inaczej się z nimi rozmawia. Niektóre dają więcej swobody, inne nie; jedne są bardziej komercyjne, kolejne mniej.

Zajmujesz się jedynie kwestią okładki czy również tego, jak wygląda książka w środku?

Robię wszystko. Książkę odbiera się jako całość. Gdy weźmiesz ją do ręki, obcujesz z pewnym przedmiotem: warto, żeby ten przedmiot miał spójny zestaw właściwości i wewnętrzny porządek.

A do tego jako projektant mam większe pole do popisu. Na przykład powtarzam wewnątrz książki motyw z okładki albo go reinterpretuję; wytwarzam jakieś napięcie. 


Marcin Wicha, Rzeczy których nie wyrzuciłem, proj. okładki Przemek DębowskiOczywiście, nie wszystkie tytuły się do tego nadają. Czasami trzeba się powstrzymać od żartów, bo byłoby aż niestosowne, by zanadto bawić się formą.

Kiedyś była mi bliska postawa projektanta demiurga – bierze pewien materiał, który do niego przychodzi i z niego lepi coś swojego. Czytelnik dostaje w efekcie dzieło mocno zinterpretowane przez projektanta. Taki model pracy jest pociągający, ale czasami stosowniej jest pohamować swoje zapędy. Przykładem niech będą „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy. Pozwoliłem sobie na pewien dowcip na okładce z uciekającym „m” (który notabene wiele osób uważa za błąd drukarni błąd projektanta). Ale już środek tej poważnej, osobistej, intymnej i wzruszającej książki jest pozbawiony jakichkolwiek fajerwerków. 

Wspominałeś o namacalności książki. Ale książki to w coraz większym stopniu również e-booki…

Kiedy zaczynałem projektować książki, były one po prostu papierowe. O e-bookach nikomu się wtedy nie śniło. Teraz świat się scyfryzował. Mam poczucie, że zawód, który uprawiam, stanie się antykwaryczny, muzealny. Będę jak pracujący na Placu Wolnica w Krakowie lutnik, który nie tworzy swoich instrumentów na masową skalę. Kiedyś bardzo powszechna przecież książka papierowa powoli stanie się rarytasem. A rarytasy mogą wyglądać w sposób bardzo wyszukany. 

Czy to oznacza, że w miarę stawania się coraz ważniejszym, dojrzalszym twórcą, może też się zmieniać okładka jego książek?

Odpowiedzialność grafika (czy szerzej: wydawnictwa) wobec autora jest nie do przecenienia. Łatwo można zrobić autorowi krzywdę, choćby zmuszając do publikowania kolejnych książek jedna po drugiej. Marcin Wicha wydał u nas „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” w 2017 roku. Pisze kolejną książkę, wydamy ją, kiedy będzie gotowa. Praca musi toczyć się własnym rytmem, a twórca powinien mieć poczucie, że w wydawcy ma partnera i opiekuna, a nie nadzorcę.

A czy w swoich decyzjach zakupowych, na przykład, gdy wchodzisz do księgarni, to patrzysz na okładki?

Dla mnie najważniejszy jest tekst. Jeśli książka wygląda paskudnie, ale mnie interesuje, to i po nią sięgnę. Czasami po prostu kupuję e-booka. 

A co byś chciał jeszcze zaprojektować? 

Okładki kryminałów. Co prawda nie mamy takich planów wydawniczych w Karakterze, ale może kiedyś? Fajnie byłoby spróbować. 

Oprócz tego ciągnie mnie w stronę pulpowego science-fiction. Forma Lema jest dosyć zachowawcza; a ja chętnie poszedłbym w amerykańskie lata 40. i 50.: mocne kolory, strzeliste rakiety, macki, kosmici, fantastyczne światy, eksplozja w obrazie, takie rzeczy. Może to materiał nienajwyższych lotów, ale jest w nim wyobraźnia, pasja tworzenia, czysta radość!





Wielu projektantów stara się klienta przekonać, że to wizja projektanta powinna być decydująca. Oczywiście przyjemnie mieć stłamszonego klienta: można wtedy projektować wedle własnego upodobania.

Nie zawsze jednak praca według własnego widzimisię jest optymalna. Pewnie, niektórym życzeniom nie sposób sprostać, inne psują projekt. Sporo uwag jest jednak do przyjęcia. Wiele razy zdarzało się, że klient wymagał większych napisów albo żądał podmiany rysunku na fotografię. W pierwszej chwili się wściekam, ale potem staram się traktować taką sytuację jako wyzwanie. Czasami z pozornie niemożliwych do pogodzenia ze sobą ograniczeń wychodzą interesujące rzeczy.


Załącznik ($a)