Dorastanie – wielki tożsamościowy projekt. Być może jesteś nastolatkiem i właśnie go realizujesz. Wchodzisz w pierwsze głębokie relacje, budujesz obraz samego siebie, podejmujesz trudne wybory. Być może jesteś już dorosły i pamiętasz, jak było: rówieśnicy odrzucali, hejt bolał, doskwierało poczucie osamotnienia. Może twój kolega z klasy był hejtowany, ale nie okazałaś mu wsparcia, bo nie wiedziałaś, jak to zrobić. Znamy to, prawda?
O nastoletnich relacjach, hejcie, odrzuceniu i osamotnieniu mówi wykładowca naszej uczelni Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, nominowany do Global Teacher Prize 2020.
Ewa Pluta: Dorośli stwierdzają z ulgą: „Dobrze, że mam to za sobą”. Zdenerwowani rodzice zaklinają rzeczywistość: „Niech to już wreszcie minie i wszystko się uspokoi”. Dlaczego etap dorastania jest tak burzliwy?
Przemysław Staroń: To specyficzny czas. Nastolatek odkrywa własną tożsamość i pragnienia, bada swoje możliwości, zastanawia się, co lubi, a czego nie. W tym czasie emocjonalność jest mocno zintensyfikowana, stany emocjonalne ulegają silnym wahaniom. Jednocześnie zachodzą przemiany w funkcjach poznawczych – nastolatek zaczyna myśleć abstrakcyjnie. Dorastanie to wielki tożsamościowy projekt. Bardzo często niełatwy.
Co ten wielki tożsamościowy projekt ma na celu? Zbudowanie obrazu samego siebie?
Między innymi. Nastolatek zaczyna przeglądać się w innych ludziach jak w lustrze. Szuka w nich odpowiedzi na pytanie, kim jest i kim może się stać. Poszukuje potwierdzenia, że jest fajny, ważny, atrakcyjny, wystarczająco dobry, że warto go lubić. Ma silnie rozwiniętą potrzebę afiliacji, czyli przynależności. Grupa rówieśnicza staje się najważniejszym punktem odniesienia. To rówieśnicy motywują do wchodzenia w relacje i podejmowania wyborów.
Czego nastolatki szukają w relacjach?
A czego Pani szuka w relacjach?
Głównie akceptacji i poczucia, że jestem dla tej osoby ważna.
O właśnie! U nastolatków również jest to kluczowe. Często my, dorośli, mamy jakieś podskórne przekonanie, że nastolatki mają inne potrzeby. Pod wieloma względami natura ludzka jest taka sama, niezależnie od wieku. Zwłaszcza w sferze potrzeb. Nastolatki wchodzą w relacje, by zaspokoić potrzebę akceptacji i afiliacji. Szukają w nich bliskości i autentyczności.
Od dorosłych różni ich jednak sposób zaspokajania tych potrzeb. Młodzi ludzie są skłonni idealizować swoje relacje, obudowują je silnymi emocjami, mają one wymiar totalny. Dla nastolatka brak akceptacji grupy wiąże się z poczuciem, że jest z nim coś nie tak. Dla dorosłego to najczęściej informacja, że po prostu jest w niewłaściwej grupie. Dorosłe relacje generalnie cechuje większy pragmatyzm niż te nastoletnie – liczą się w nich zaufanie, możliwość polegania na sobie, gotowość do niesienia pomocy. Te zmiany u osób dorosłych wynikają ze specyfiki rozwojowej. Olbrzymią rolę odgrywa tutaj kumulacja doświadczeń, a także zmiana perspektywy temporalnej.
Często my, dorośli, mamy jakieś podskórne przekonanie, że nastolatki mają inne potrzeby. Pod wieloma względami natura ludzka jest taka sama, niezależnie od wieku. Zwłaszcza w sferze potrzeb. Nastolatki wchodzą w relacje, by zaspokoić potrzebę akceptacji i afiliacji. Szukają w nich bliskości i autentyczności.
Skoro nastolatki przeglądają się w innych jak w lustrze, to teraz lustro jest zapośredniczone przez media społecznościowe. Jak to wpływa na nastoletnie relacje?
Świat mediów społecznościowych jest niezwykle iluzyjny. W social mediach nie liczy się to, kim naprawdę jesteś, ale jak się pokazujesz. Nastolatki podejmują tę grę – grają w kreację. Oczywiście dorośli też się kreują, także potrafią dziesiątki razy sprawdzać komentarze pod swoimi zdjęciami na Instagramie, ale dla nich jest to jeden z aspektów życia, a dla nastolatków znaczy to o wiele więcej. Albo jeszcze ściślej: ma to dla nich znaczenie esencjonalne.
Pamiętajmy o wspominanej wcześniej kumulatywności, którą charakteryzuje proces nabywania przez nas doświadczeń. Dorośli tych życiowych doświadczeń mają już na koncie sporo i w większości wiedzą, że media społecznościowe kreują niedościgniony, sztuczny ideał. Że prawdziwe życie tak nie wygląda: po przebudzeniu joga, potem zdrowy koktajl z jarmużu, praca na Macbooku w Starbucksie, wegański lunch, zero pracy po południu, mnóstwo wolnego czasu dla dzieci, i tak codziennie. Poczucie, że moje życie nigdy nie będzie idealne, frustruje. Dojrzałość, która, warto pamiętać, nie jest synonimem dorosłości, polega na uniezależnieniu się od tej presji. Jestem świadomy/świadoma, że być może nawet większość rzeczy i atrakcji oferowanych w galeriach handlowych, mediach i social mediach jest poza moim zasięgiem, ale nie czuję się z tym źle.
Zawsze powtarzam, że nastolatek, jak każdy człowiek, szuka w relacjach autentyczności, obecności, siły. Jeśli tego nie dostaje, bo na przykład rodzice, zmuszeni realiami socjoekonomicznymi, pracują na kilka etatów i nie mają czasu, to korzysta z tego, co jest pod ręką. Czyli mediów społecznościowych. W tej sytuacji łatwo się zatracić, pomylić potrzebę miłości, akceptacji i afiliacji z potrzebą podziwu. „Nie chcesz mnie kochać? Musisz mnie podziwiać” – to refleksja płynąca z „Neurotycznej osobowości naszych czasów” genialnej psychoanalityczki Karen Horney, trafnie oddająca to, co się dzieje zwłaszcza wśród nastolatków.
Lajki, komentarze, followersi na dłuższą metą nie cieszą?
Dają chwilowe pobudzenie. Ono szybko wygasa. Potrzebne są kolejne wirtualne głaski, by znowu poczuć się lepiej. To przypomina budowanie poczucia własnej wartości na piasku zamiast na skale. Ponadto relacje w social mediach są pozbawione kluczowego wymiaru, jakim jest fizyczna obecność. W pewnym momencie pojawia się pustka. Nastolatek doświadcza samotności, którą podsyca zapośredniczenie relacji przez social media. To nieznośny stan – druga osoba jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
Wirtualne kontakty nie dorównują tym realnym. Wynika to choćby ze specyfiki technologii, która powoduje opóźnienie w komunikacji o 1,2 s. Tak niewiele, 1,2 s, wystarczy, by rozstroić komunikację. Proszę sobie wyobrazić, że mówimy drugiej osobie „kocham cię”, a ona przez chwilę nie reaguje. Od razu czujemy niepokój: „Może on/ona mnie nie chce?”. Komunikacja za pośrednictwem technologii to nie wszystko.
Oczywiście możliwe jest, że to się zmieni – w końcu nasz układ nerwowy cały czas ewoluuje. A ponadto my, millenialsi, a także starsze pokolenia, odkryliśmy świat internetu i mediów społecznościowych w pewnym momencie życia. Młodsze Tzw. pokolenie Z rzeczywistości wirtualnej doświadcza od dziecka. Nie zmienia to faktu, że nastoletni człowiek często szuka w wirtualnym świecie tego, czego mu brakuje w realu. To jest po prostu niezwykle dostępna, choć bardzo iluzyjna ścieżka.
Nastolatek szuka akceptacji, a dostaje hejt. Skąd się on bierze?
Psychologia wskazuje na powiązanie frustracji i agresji. Hejt informuje, że hejter czuje się sfrustrowany. Jak napisał Jerzy Pilch: „Ranią – poranieni. Upokarzają – upokorzeni. Zdradzają – zdradzeni”. Szczęśliwy człowiek nie ma potrzeby, by krzywdzić innych ludzi. Po prostu żyje swoim życiem. Poza tym internet ułatwia dehumanizację. Bo w mediach nie mamy do czynienia z człowiekiem, tylko jego reprezentacją. Reprezentację łatwiej skrzywdzić niż człowieka, z którym spotykamy się twarzą w twarz. Podczas realnego spotkania można spojrzeć drugiej osobie w oczy i całym sobą niejako poczuć niezdolność do jej skrzywdzenia. W wyniku realnego, otwartego kontaktu doświadczamy, że ta osoba niewiele się od nas różni: też się boi, też o czymś marzy, też coś straciła i też o coś lub z czymś walczy.
Dlatego psychologia społeczna hejt tłumaczy m.in. „efektem kabiny pilota”. Pilot bombowca nie widzi cierpienia swoich ofiar ani spustoszenia, jakie sieje. Przecież on tylko wciska guziki. Gdy jednak postawić przed nim dziecko, którego rodzice przed chwilą zginęli, a ono ledwo uszło z życiem, straci pewność, czy postępuje słusznie. Pilot zacznie realnie doświadczać związku przyczynowo-skutkowego między swoim działaniem i krzywdą konkretnego człowieka. Podobnie jest z hejterem, który w internecie bez zastanowienia zamieszcza nienawistny komentarz, ale w realu zaczyna odczuwać wątpliwości. O tym mówił wybitny XX-wieczny filozof Emmanuel Levinas. Podczas spotkania z Innym dochodzi do epifanii jego twarzy. Ta twarz krzyczy: „Nie rób mi krzywdy!”, czy wręcz „Nie zabijaj mnie!”.
Hejt informuje, że hejter czuje się sfrustrowany. Jak napisał Jerzy Pilch: „Ranią – poranieni. Upokarzają – upokorzeni. Zdradzają – zdradzeni”. Szczęśliwy człowiek nie ma potrzeby, by krzywdzić innych ludzi. Po prostu żyje swoim życiem.
Hejt przenosi się często z internetu do realnego życia. Hejter spotyka się z hejtowaną osobą na szkolnym korytarzu. Co się wtedy dzieje?
Oczywiście, dehumanizacja zachodzi także w codziennych realiach, gdyż istnieje więcej mechanizmów, które ją wywołują. Jednym z nich, który ma ogromne przełożenie na życie, jest wpływ grupy. W grupie dochodzi do rozproszenia odpowiedzialności i stępiania wrażliwości, pojawiają się mechanizmy obronne, jak racjonalizacja, a także bardzo proste formy samousprawiedliwiania się: „Przecież wszyscy mają bekę z Kaśki, więc w czym problem?”. Zaczyna się budować nieuświadomione przekonanie, że Kasi to nie dotyka. Że tego nie odczuwa. Że to tylko żarty. Albo że sobie na to zasłużyła. Grupa stopniowo przyzwyczaja się, że wobec tej osoby można sobie pozwalać na więcej. Tak nakręca się spirala dehumanizacji, którą w skrajnym przypadku przerywa np. próba samobójcza ofiary.
Co się dzieje z osobą, która doświadcza hejtu?
Prowadzono kiedyś ciekawe badanie nad ostracyzmem społecznym. Trzy osoby przerzucały między sobą piłkę. Tylko jedna z nich była osobą badaną. Pozostałe były badaczami, ale o tym badany nie wiedział. W pewnym momencie dwaj eksperymentatorzy zaczęli podawać piłkę tylko do siebie. Jak łatwo się domyślić, ta trzecia osoba poczuła, że jest wykluczana i dyskryminowana. Zbadano jej aktywność neuronalną i okazało się, że w momencie doświadczania ostracyzmu społecznego aktywizowały się w jej mózgu obszary odpowiedzialne za odczuwanie bólu fizycznego. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że hejt boli fizycznie. Jeśli hejtujesz, nie tylko wykluczasz, nie tylko ranisz emocjonalnie, ale sprawiasz także drugiej osobie fizyczny ból.
Z hejtem wiąże się też przeżywanie trudnych emocji: smutku, złości, lęku. Ale problemem nie są emocje same w sobie, tylko ich natężenie i chroniczność. Ciągły smutek może przerodzić się w trwałe przygnębienie, a ono może torować drogę zaburzeniom depresyjnym. Długotrwała złość przechodzi w gniew, który może być kierowany nie tylko na zewnątrz, ale także do środka, na samego siebie: „Muszę być do niczego, skoro oni mnie tak traktują”. Nierzadko osoba doświadczająca hejtu wręcz siebie nienawidzi. Dochodzi do tego poczucie osamotnienia, wyobcowania, braku sprawstwa. W końcu ta osoba wybucha, co może niejednokrotnie oznaczać, że zrobi krzywdę sobie.
Jak wesprzeć hejtowaną osobę?
Problem w tym, że my, jako społeczeństwo, kompletnie nie rozumiemy, czym jest wsparcie. Nie uczy się nas, jak wspierać. Nie wiemy, co powiedzieć osobie w żałobie. Mamy kilka okolicznościowych zdań, które właściwie nic nie znaczą: „Nie martw się”, „Wszystko będzie dobrze”.
Kluczową formą wsparcia jest obecność. Nie chodzi jednak o zwykłe bycie tu i teraz, lecz o obecność aktywną, świadomą, przytomną. Siedzenie obok z nosem w komórce nie wystarczy. Gdy osoba z mojego otoczenia przeżywa trudne chwile, całym sobą daję do zrozumienia, a co jeszcze ważniejsze „do odczucia”, że jestem – i będę.
Aktywna obecność to także uważna obecność, która nie tylko ma za zadanie dodawać otuchy, lecz także stymulować do usuwania źródła cierpienia. Kiedy mamy jednak do czynienia z hejtem, trzeba uważać, tak samo jak w przypadku przemocy. Przede wszystkim należy zadbać o własne bezpieczeństwo, w myśl zasady, że „martwy ratownik to kiepski ratownik”. Koniecznie trzeba mieć na uwadze okoliczności – czy do zdarzenia dochodzi w autobusie czy w sieci, na żywo czy w rzeczywistości wirtualnej, czy ma ono charakter nagły, jednorazowy czy może wręcz przeciwnie.
To może być trudne, bo hejter najlepiej i najczęściej funkcjonuje w tłumie.
Hejter bez innych traci grunt pod nogami. Dlatego trzeba go rozbroić. Jak? Cały czas powtarzam: na fundamentalnym poziomie należy zadbać o samego siebie, co oczywiście może znaczyć wiele różnych rzeczy, w zależności od sytuacji. Ale trzeba pamiętać, że aby dawać wsparcie, samemu należy mieć wsparcie. Wtedy będziemy dysponować prawdziwą siłą, by stawać twardo w obronie osoby hejtowanej. Niech inni zobaczą, że ona nie jest sama.
Musimy reagować. Nazywać hejt hejtem, także ten „w białych rękawiczkach”. Musimy reagować jasno, jednoznacznie i jednocześnie mądrze. Nie możemy pozostawiać zła bez konsekwencji. Jeżeli to możliwe, hejt należy zgłaszać. Psychologia pokazuje bowiem, że to nie wielkość kary decyduje o zminimalizowaniu czy zaprzestaniu złych zachowań, tylko jej nieuchronność.
Artykuł - pochodzi ze strony SWPS - "strefa psyhe"